Samodzielne robienie makaronu to domowe zen, spa i joga w jednym. Trwa dostateczne długo, aby można było przemyśleć całe życie (a potem, wzorem buddyjskich mistrzów, w ogóle przestać myśleć) oraz angażuje bicepsy lepiej, niż niejedna sztanga na siłowni. Słowem jest to zajęcie idealne. A kiedy za oknem pada jesienny deszcz, Wasze popołudnia wypełni wałkowanie i gorące dyskusje na temat semoliny oraz przewagi makaronu wegańskiego nad jajecznym. Oczywiście, jeśli tylko Wasza pasta okaże się w finale produktem jadalnym. Moje makarony okazywały się nie dość doskonałe (ekhmm… ) kiedy więc Wydawnictwo Buchmann (klik!) wystosowało zaproszenie na makaronowe warsztaty z Mateo Zielonką podskoczyłam do góry z radości.
Pretekstem do spotkania i nauki robienia makaronu była pierwsza książka Mateo, która właśnie ukazała się na księgarskim rynku. „Pastaman. Sztuka robienia makaronu krok po kroku” to elementarz posługiwania się mąką, wałkiem, i na kolejnych levelach tymi wszystkimi fikuśnymi urządzeniami, dzięki którym nasza pasta będzie tak doskonała jak u prawdziwej włoskiej mammy. Nie wiem jak inni uczestnicy warsztatów, ale moje makaronowe doświadczenia były właściwie dotąd żadne. Dlatego też jestem z siebie bardzo dumna, że spod mojej ręki wyszły dwa PRAWDZIWE makarony i oba okazały się smaczne i jadalne.
Jak przystało na prawdziwego szefa kuchni (w Londynie szukajcie restauracji 180 The Strand oraz The Store X) Mateo zarządził na początek zrobienie wegańskiego ciasta z semoliny. Przez kolejne minuty mieszaliśmy, gnietliśmy i rozciągaliśmy, a mięśnie paliły nas jak przy wymachiwaniu hantlami. Ciasto okazało się współpracujące i tak mniej więcej po pół godzinie na naszych stołach pojawiły się piękne długie kluseczki. W garnku bulgotał sos pomidorowy z mnóstwem pysznych dodatków więc oblizaliśmy się tylko z westchnieniem, bo na stolnice wjechało zadanie numer dwa.
I tu chwila na fanfary, bo jeśli bardzo chciałam się czegoś dowiedzieć to tego, jak robi się takie piękne prążkowane kluseczki. Malloreddus znaczy się, zwany również gnocchetti Sardi. A robi się je turlając po widelcu. Sitku. Tarce. Czymkolwiek co ma wzorek, który dałby się odcisnąć na semolinowym cieście. Cała sztuka okazała się bardzo prosta i już po kilku minutach moja górka malloreddus rosła w oczach!
W końcu wrzuciliśmy makron nr 1 do gara i nastała długo wyczekiwana chwila. To znaczy wszyscy rzuciliśmy się po talerze, Mateo nakładał hojną ręką i już po chwili wszyscy wcinaliśmy pyszne kluski. I wiecie co, gdyby nie to, że część z nas była niezdarna (to ja!), część starała się zrobić jak najlepsze zdjęcia i zamiast zagniatać ciasto, biegała po sali aparatem (to też ja!), to ten makaron robi się tak szybko, jak gotuje się zwykły prosty obiad. Jestem zachwycona tą prostotą i pierwsze, co zrobiłam na drugi dzień to pognałam do sklepu kupić torbę semoliny! Oto ja, Wasza nowa PASTAGIRL! 🙂
Wracając do książki… Oprócz przepisów na podstawowe makarony, które faktycznie robi się krok po kroku – jak na naszych warsztatach – znajdziecie również receptury na całe pyszne dania i sosy. Klasyczne lasagne, tagliatelle, capunti, ravioli i triangoli. Sos beszamelowy. Zupę minestrone. Tortelini. No i kilka fajnych sztuczek! Jeśli ciekawi Was jak się robi takie kolorowe makarony albo taki, jak na okładce książki – tu również porządny instruktaż. Książka urzeka prostotą, taką domową właściwie. Przepisy są do zrobienia nawet przez początkujących pastapeople (chyba założę klub pod tą nazwą!) – jeśli ja to ogarnęłam, no to kochani, kto jak kto, ale Wy – bez trudu!
Mateo okazał się bardzo sympatycznym facetem, który na dodatek lubi jeść. Tak więc kupcie jego książkę, bo wtedy może szybko napisze drugą i będzie równie dobra! A ja lecę wałkować kluski, do dzieła!
PASTAMAN. SZTUKA ROBIENIA MAKARONU KROK PO KROKU – Mateo Zielonka
Wydawnictwo Buchmann
Premiera: 13.10.2021
2 komentarze
Takie fajne kształty i ręcznie robione. Rewelacja :). Może też spróbuję swoich sił?
Koniecznie! Samodzielne robienie makaronu to ogromna frajda! 🙂 No i jest pyszny.